Wiatr.
Uchwilne maziaje, złapane w słowo.
Wiatr... dar boży, w postaci niewidzialnej bryzy.
Wiatr, który napełnia, obmywa, napędza, przybliża,
rozkochuje... "rozmarza". Unosi nad ziemię lub rzuca na kolana.
Magiczną poezją wolności, sypie z rękawa.
Pokazał się na chwilę, ugłaskał moje czoło, zwiał chusteczkę ze stołu.
Artystycznie dopełnił scenografię, ozdabiając ruchem przestrzeń, upsocił jeszcze małą falę, zakręcił piruet i zniknął.
Pokazuje się i znika, tworząc coś z czegoś i tak nieustannie.
Zawadiacki, łobuz, psotnik, bez formy. A właściwie z formą w słowie.
Od kiedy wiatr został uklejony słowem... przestał być wiatrem.
Że też my ludzie, nauczyliśmy się wszystko nazywać tak składnie i foremnie.
Ha ha... jakie to zamykające.
Otwieram się na bezsłowie w odczuciu.
Nie powiem już- brak mi słów!
Albowiem słowa do tej przestrzeni już nie docierają, a ja ją właśnie rozczytuję.
... i to jest piękne.
Eksploruj aromat impresji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz